Rzekomy pomór drobiu, tzw. choroba Newcastle, rzuciła blady strach na hodowców drobiu w regionie. Wirus atakuje tylko ptaki, zabija je bardzo szybko - nawet w ciągu doby. Zdążą one jednak podać patogen pozostałym zwierzętom, a jedyną metodą walki z rozprzestrzenianiem się wirusa jest wybicie wszystkich ptaków w ognisku. Wirus w regionie płockim jest wyjątkowo zjadliwy, w kurniku w ciągu 24 godzin może pasć nawet 500 zwierząt.
- Ognisko w miejscowości Sieraków zostało potwierdzone 17 stycznia. Wtedy dostaliśmy potwierdzenie wysokiej zjadliwości wirusa. To choroba zakaźna drobiu. Podobnie jak ptasia grypa podlega zwalczaniu. To było dość spore ognisko. W ognisku było 189 tys. sztuk brojlera kurzego - mówi nam lek. wet. Magdalena Kalińska, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Płocku. - Działania w ognisku zostały zakończone. Wydałam decyzję uboju całego drobiu w promieniu 1,5 kilometra, żeby nie dopuścić do rozprzestrzenienia się wirusa. To prawie 400 tys. sztuk drobiu.
Niebezpieczeństwa dla ludzi nie ma. Jak zapewnia nas Magdalena Kalińska, choroba nie przenosi się ze zwierząt na ludzi. Powoduje jednak ogromne straty ekonomiczn - jeden młody brojler to koszt ok. 4-5 złotych, cena kilkutygodniowych to już ok. 15-20 złotych za sztukę. Innego wyjścia jednak nie ma.
Skąd choroba przyszła w nasz region? Poprzednie ognisko w województwie mazowieckim zdiagnozowano w okolicy Siedlec. To ponad 200 km.
- Cały czas prowadzimy dochodzenie. W rejonie Gostynina mamy dużo kurników, a w okolicy pełno jest rezerwatów, lasów, stawów, rozlewisk i bardzo dużo dzikiego ptactwa. Mówi się, że głównym przenosicielem tej choroby są gołębie. W połowie grudnia mieliśmy informację od Powiatowego Lekarza Weterynarii w Łowiczu, że mieli tam stwierdzony rzekomy pomór drobiu u gołębi miejskich. Odległość z Łowicza jest niewielka, stąd mógł zostać zawleczony - dywaguje doktor Kalińska.
Wokół Sierakowa wyznaczono 1,5 km obszar zapowietrzony, a w promieniu 7 km obszar zagrożony. W tym rejonie obowiązują duże restrykcje w transporcie drobiu.
- Puste kurniki nie mogą być zasiedlone, co wiąże się ze stratami hodowców. Drób z obszaru zapowietrzonego wywożony jest pod wielkimi restrykcjami - w zaplombowanych samochodach do rzeźni, które są w stanie przyjąć takie zwierzęta. To mięso musi podlegać obróbce termicznej. Wiele krajów narzuca nam ograniczenia eksportowe. Straty są ogromne - nie ukrywa Kalińska.
Powiatowy Inspektorat Weterynarii w Płocku monitoruje sytuację. Trwają wizytacje we wszystkich gospodarstwach komercyjnych w promieniu 3 km - lekarze kontrolują stan zdrowia zwierząt. Nikt jednak nie zagwarantuje, że kolejne ognisko się nie pojawi.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.