W piłce ręcznej bardzo trudno jest rywalizować o najważniejsze cele, jeśli w bramce nie ma solidnego fachowca. Przy meczach rozstrzyganych różnicą 1 czy 2 bramek każda udana interwencja może być na wagę zwycięstwa. W poprzednim sezonie Wisła mogła liczyć na swoich bramkarzy - wchodzącego do zespołu Marcela Jastrzębskiego i później Ignacio Bioscę, który zastąpił Kristiana Pilipovicia. Hiszpan wprowadził się na tyle dobrze, że kibice z żalem przyjęli informację o jego odejściu do Veszprem. Nafciarze byli jednak dogadani już z Mirko Aliliviciem, który w Płocku miał spełniać 2 funkcje - oczywiście bramkarza, ale też nauczyciela dla Marcela Jastrzębkiego. 38-letni Chorwat od blisko 20 lat utrzymuje się na najwyższym handballowym poziomie, grał w Hiszpanii, Słowacji i na Węgrzech. Ma co przekazywać młodszemu pokoleniu.
Chorwat zrobił pozytywne pierwsze wrażenie, zapewniał, że przyszedł do Płocka zwyciężać, osiągać lepsze wyniki. Wiadmo, co w Płocku się liczy - miło jest wychodzić w grupy w Lidze Mistrzów, grać jak równy z równym z potęgami, ale tak naprawdę wszyscy oczekują mistrzostwa Polski.
Sezon ligowy w Polsce jest, jaki jest. W Lidze Mistrzów bywało różnie. Nafciarze zaliczyli kilka wpadek na początku rozgrywek, ale finalnie uratowali awans, m.in. fantastycznym meczem z Veszprem. Kiedy kilka tygodni później klub ogłosił, że przedłuża o rok kontrakt Alilovicia (umowa została zawarta w formule 1+1, Chorwat zapewne nie zgodziłby się na roczny kontrakt), uczucia kibiców były mieszane. Nic dziwnego, Mirko Alilović przez kilkamiesięcy niewiele dawał zespołowi na parkiecie. Obaj bramkarze zawodzili w tym sezonie, a Mirko Alilović jest dziś statystycznie najsłabszym bramkarzem Ligi Mistrzów sezonu 2023/24. Chorwat odbił tylko 64 z 289 rzutów skierowanych w jego kierunku, co daje skuteczność na poziomie 22,15%. Na drugim biegunie jest Andreas Wolff, który odbił w Lidze Mistrzów więcej niż co 3 rzut (34,18%). Nietrudno znaleźć pomeczowe komentarze kibiców, w których pojawiało się słowo "ręcznik".
Mirko długo, bardzo długo szukał formy, aż w końcu ją znalazł. Chorwat z bardzo dobrej strony pokazał się w finale Pucharu Polski, który po raz trzeci z rzędu trafił do Płocka. To byla jednak tylko przystwka, pierwszy z wielu kroków, w kierunku mistrzostwa Polski.
Kolejnym był pierwszy mecz finału play-off. Tym razem odpadał już argument o zmęczeniu kieleckiej drużyny, co było widać z resztą na parkiecie. Od wielu lat w Płocku słychać, że do zwycięstwa z Kielcami potrzebna jest solidna obrona i bramka. I taka była prawda niedzielnego, kosmicznego meczu.
Doświadczony Chorwat w pierwszej połowie trzymał Wisłę w grze, odbijając kilka piłek (statystycy naliczyli 6). W drugiej było już słabiej i według statystyk Orlen Superligi Mirko Alilović skończył mecz z 24-procentową skutecznością. Najpierw Wisłę w grze utrzymał Kirył Samoila, który fantastycznym rzutem z rzutu wolnego wyrównał wynik spotkania już po czasie. Orlen Arena eksplodowała, a o zwycięstwie decydowały rzuty karne.
Tu Mirko dał się pokonać tylko raz - pierwszego karnego w drużynie Industrii wykonywał Arkadiusz Moryto. Skrzydłowy trafił, a potem Chorwat postawił ścianę. 4 kolejnych zawodników z Kielc podchodziło na linię 7 metra - Haukur Thrastarson, Alex Dujszebajew, Dani Dujszebajew i Dylan Nahi. Żaden z nich nie zdołał wpakować piłki do bramki Alilovicia, a w 5. serii trafił w końcu Gergo Fazekas i Wisła wygrała pierwszą bitwę!
Po meczu kibice wiedzieli, komu najbardziej zawdzięczają to zwycięstwo. Fani Wisły ułożyli ręce do charakterystycznych "pokłonów" i skandowali po prostu"Mirko, Mirko". Chorwat znalazł formę na końcówkę sezonu, a jeśli jego obrony w Hali Legionów pozwolą zdobyć tytuł, zapisze swoją kartę w historii płockiego szczypiorniaka.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.