Miało być łatwo, szybko i przyjemnie, skończyło się wyczyszczonym kontem i przesłuchaniami na prokuraturze. Taki los spotkał ponad 200 osób, które swoje oszczędności postanowiły ulokować u Wojciecha B. Inwestor przepuścił pieniądze klientów i co więcej, jak wykazało śledztwo, działał bez zezwolenia.
Ta historia do złudzenia przypomina tę, o której nie tak dawno mówiła cała Polska. Na polu bitwy parabank i cała armia klientów, która poniosła klęskę w nierównej walce. Tym razem, naprzeciwko oszukanych stał tylko jeden człowiek.
Działalność prowadzona przez Wojciecha B. nie stanowiła rewolucji na rynku finansowym. Według ustaleń prokuratury, inwestor gromadził pieniądze wpłacane przez osoby fizyczne lub przedsiębiorców, obciążając ich ryzykiem finansowym, a mianowicie zawierał umowy inwestycyjne, na podstawie których przyjmował środki pieniężne w celu inwestowania ich na rynkach finansowych. Krótko mówiąc, firma B. funkcjonowała jako jednoosobowy parabank. Szkopuł jednak w tym, że inwestor gromadził pieniądze klientów, choć... nie posiadał zezwolenia Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego.
Jak się okazuje, inwestor zawarł umowy z co najmniej 222 osobami przyjmując środki w wysokości 18 mln zł, 28 tys. dolarów oraz 27 tys. euro! Początkowo Wojciech B. sprawiał wrażenie wiarygodnego, wywiązywał się ze zwrotów należności, jednak nie trwało to zbyt długo. Pod koniec 2012 roku jego klientów obiegła katastrofalna informacja - biznesmen jest niewypłacalny. Jak relacjonuje pan Witold, jeden z poszkodowanych, który stracił 120 tys. zł, wówczas pojawiła się spółka będąca w komitywie ze współpracownikiem inwestora. Ta miała wziąć pod skrzydła wszystkich poszkodowanych. Obiecywano im wiele, nie zrobiono nic.
- Podczas spotkania ze spółką, wszyscy podpisaliśmy umowę trójstronną. Usłyszeliśmy, że odzyskamy pieniądze, które zainwestowaliśmy. Oczywiście bez odsetek, nikt już nawet nie chciał zarobić, marzyliśmy tylko o tym, żeby wróciło do nas to co nasze. Co miesiąc mieli spłacać jakiś procent, ale to było rzucanie słów na wiatr. Jedyne co odzyskałem, to 150 zł - opowiada były klient B.
Oszukani o sprawie poinformowali organy ścigania. W grudniu 2013 roku śledztwo wszczęła Prokuratura Rejonowa w Gostyninie, kilka dni później sprawę przejął wydział śledczy. Dochodzenie wykazało, że podejrzany zalega z wypłatą kosmicznej sumy 15 mln zł! W lutym 2015 roku postawiono mu pierwsze zarzuty. Wyjaśnienie sprawy może okazać się jednak bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać. Obecnie sprawę bada Prokuratura Okręgowa w Płocku.
- Wielu spośród oszukanych wyjechało za granicę, do przesłuchania zostało jeszcze ok. 40 osób, a jest to niezbędne do obliczenia precyzyjnej kwoty szkód poniesionych w wyniku działalności Wojciecha B. - informuje Iwona Śmigielska-Kowalska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Płocku. - W tym celu powołany zostanie biegły z zakresu bankowości i finansów. Śledztwo zostało przedłużone do 12 grudnia br - dodaje I. Śmigielska-Kowalska.
Poszkodowani zadają sobie pytanie - gdzie podziały się ich pieniądze i rzecz jasna ten, który miał się nimi "zaopiekować". Jak mówią mieszkańcy, po inwestycyjnym niewypale, Wojciech B. ukrywał się przed klientami. Niektórzy słyszeli, że przebywa w Trójmieście. Czy i kiedy dosięgnie go ręka Temidy? Do tematu wrócimy.