Poświęcają swój czas bezdomnym i zaginionym zwierzętom, i to 24 godziny na dobę. Gdyby nie członkowie Animal G(h)ost, psy, koty i wielu innych ?braci mniejszych? z terenu i okolic Gostynina czekałaby prawdziwa walka o przetrwanie, a niektóre ? być może śmierć.
Jak piszą na swoim facebookowym profilu: “Nie chcemy i nie potrafimy przejść obojętnie obok zwierząt, które dotknął zły los. Naszym zadaniem jest doraźna pomoc zwierzętom bezdomnym czy z różnych powodów zaniedbanym, a przede wszystkim - przeciwdziałanie przemocy wobec zwierząt”. Te szlachetne założenia są wcielane w życie przez grupę przyjaciół, którzy kilka lat temu postanowili nadać swoim działaniom oficjalny charakter.
- Każde z nas pomagało już wtedy zwierzętom na własną rękę, dlatego wspólnie postanowiliśmy powołać ruch społeczny, żeby to wszystko lepiej zorganizować - mówi członkini Animal G(h)ost Gosia Trocha. - Historia każdego z nas jest inna, bo np. ja miłość do różnych stworzonek wyniosłam z rodzinnego domu. To nie były tylko psy czy koty, bo jak byłam mała, to zakradałam się do sąsiadów, by podglądać kury, kaczki itd. Szacunku do zwierząt nauczyła mnie chyba najbardziej moja babcia, która opiekowała się potrzebującymi pomocy dzikimi ptakami, a w domu nie pozwoliła zabić nawet ćmy.
Od połowy maja tego roku Animal G(h)ost działa już jako fundacja. Jej działania koordynują Gosia i Marta Nowakowska. - Do tej pory mogliśmy liczyć tylko na darowizny, choćby od szkół z całej gminy, które cały czas o nas pamiętają - kontynuuje Trocha. - Teraz sami możemy już pozyskiwać fundusze, więc w przypadku pilnej operacji jakiegoś stworzenia możemy już oficjalnie zorganizować zbiórkę, np. tworząc wydarzenie na Facebooku. Wśród osób najbardziej zaangażowanych w naszą pracę są: Kuba, Ala, Beata, Basia, Majka i wiele innych, które pomagają nam jako wolontariusze. Trudno ogólnie powiedzieć, czy mamy dużo pracy, bo czasami jest tak, że spędzamy kilka godzin przed komputerem, by zamieszczać nowe ogłoszenia i odpowiadać na stare, a czasami mamy tyle roboty, że każde z nas gdzieś jedzie: czy w obrębie Gostynina, za miasto albo do weterynarza.
Nie wszystkie zgłoszenia o bezdomnych zwierzętach kończą się interwencją członków fundacji. - Znamy pieski i kotki praktycznie z terenu całego miasta, więc po ich opisie czasami uda się dojść do tego, że mają one właścicieli, którzy po prostu wypuszczają je samopas - dodaje Trocha. - W innych przypadkach najważniejsze jest ustalenie, jakiej pomocy potrzebuje zwierzak: natychmiastowej czy jednak wystarczy tylko standardowa wizyta u weterynarza. Następnie rozpoczynamy procedurę znalezienia domu tymczasowego, a później - stałego. W najgorszym razie, bo nasze możliwości są przecież ograniczone, zamieszczamy informację w internecie i udostępniamy ją gdzie tylko można.
Zgłoszenie o zwierzęciu potrzebującym pomocy może się pojawić w każdej chwili, więc wszyscy członkowie Animal G(h)ost muszą pozostawać w pełnej gotowości. - Ja mam zawsze pod ręką zestaw ratunkowy, w którym są m.in. opatrunki i leki, które mogę w niewielkich ilościach sama zaaplikować - mówi Trocha. - Z kolei nasza wolontariuszka Basia przerobiła nawet dół swojego domy na boksy, gdzie przyjmuje niesamowite liczby szczeniaczków, za co ją bardzo podziwiam. Mamy też Beatę, która aktualnie opiekuje się 4 dorosłymi kotami, a ja mam teraz 2 psy i kota. Czasami jest tak, że brakuje nam już miejsca, ale nawet wtedy próbujemy jeszcze coś zorganizować ad hoc, jak ostatnio klatkę dla małych kociąt, bo tylko wtedy nasz wysiłek ma sens. Jeżeli mamy do wyboru pozostawić zwierzę na ulicy lub choć na chwilę je przygarnąć, to zawsze postawimy na tę drugą możliwość, bo zwiększa to jego szansę na trafienie do stałego domu.
Znalezienie nowego opiekuna dla psa czy kota to nie tylko radość, ale czasem i smutek powodowany trudnością rozstania, dlatego i zwierzęta, i ludzie reagują na to bardzo różnie. - Ze zwierzętami jest dokładnie tak samo jak z ludźmi: każde ma inny charakter. Niektóre przywiązują się tylko do jednej osoby, niektóre są otwarte na kontakt ze wszystkimi, niektóre są dla odmiany nieufne, więc potrzebują najwięcej czasu na resocjalizację - mówi Trocha.
Członkowie Animal G(h)ost poświęcają na pomoc zwierzętom nie tylko swój prywatny czas, ale i pieniądze. Skąd czerpią do tego motywację? - Każde uratowane zwierzę mobilizuje nas do działania - kontynuuje Trocha. - Największego kopa dają nam chyba zdjęcia przysyłane przez nowych właścicieli naszych pupilków, na których widać, że są szczęśliwe w domu, który im znaleźliśmy. Na pewno nie zamierzamy poprzestać na tym, co udało nam się już osiągnąć. Poza tym przebywając tak często w towarzystwie innych stworzeń, sami otrzymujemy pomoc: uczymy się otwartości, panowania nad własnymi emocjami, budowania w sobie naturalnej chęci do pomagania innym. Od czasu, gdy zaczęliśmy pomagać zwierzętom, naprawdę bardzo się wszyscy zmieniliśmy, ale na lepsze; no i na pewno jesteśmy twardsi, mniej naiwni w postrzeganiu otaczającego nas świata. Myślę, że ten proces dalej będzie postępował, bo praktycznie codziennie sami się czymś zaskakujemy i jesteśmy zaskakiwani.
To niesamowite, ale poza pomocą bezdomnym czy zaginionym stworzeniom osoby działające w fundacji znajdują jeszcze czas, by zająć się “własnymi” psami, kotami itd. - Niestety - konkluduje ze śmiechem Gosia. - Oprócz menażerii, której pomagam doraźnie, mam jeszcze 4 psy i 3 koty. Na początku miałam tylko psa i kota, ale nie wytrzymałam i przygarniałam kolejne zwierzęta. Tak samo jest z moimi współpracownikami, bo prawie każdy z nich ma już jakieś nieplanowane adopcje; nie ugięła się tylko jedna koleżanka, która nadal ma swojego psa i nic ponadto (śmiech).
Kilka lat pracy na rzecz zwierząt spowodowało, że część osób zaangażowanych w pomoc na ich rzecz osiągnęło na tym polu wyższy poziom wiedzy. - To nie tylko ludzie przyjmujący albo psy, albo koty, ale też takie, które specjalizują się w hodowaniu danej rasy. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że są wśród nas przedstawiciele najróżniejszych grup wiekowych i zawodowych i że wszyscy trzymamy się razem. Mam nadzieję, że dalej tak będzie - kończy Trocha.